Fabryka tektury to interesujące z wielu powodów miejsce, w którym z papierowych śmieci robi się tekturę.
Proces produkcji tektury polega na mieszaniu makulatury z wodą w dużych kadziach zwanych hydropulperami. Na dnie hydropulperów znajdują się noże, podobne do tych jakie są w domowych mikserach, blenderach itp, są oczywiście dużo większe. Wypełnioną w połowie kadź dopełnia się makulaturą i mieli, w zależności od twardości surowca od 30 minut do godziny. Do produkcji nie stosuje się klejów, substancji wiążących ani żadnych innych środków chemicznych.
Tak przygotowana masa jest przelewana rurociągami do hali produkcyjnej, skąd w odpowiednich proporcjach z wodą jest serwowana na maszyny zwane tekturówkami (patrz zdjęcia). Bieżąca obsługa tych maszyn polega na nieustannym utrzymywaniu równowagi wody i masy, oraz obsłudze serwisowej maszyny polegającej na czyszczeniu kanałów natryskowych odpowiedzialnych za czystość wałów na których obraca się filc. Rozłożona płasko masa jest nawijana na ostatni największy wal zdawczy, czyli ten z którego pobiera się gotowe, mokre tekturowe arkusze. Tak powstałe arkusze tektury układane są na paletach i wywożone do suszarni.
Praca suszarni polega na podwieszaniu każdego arkusza z osobna w suchym, przewiewnym pomieszczeniu. Wiszą tam tak długo, aż będą całkowicie suche. Po wyschnięciu są kalandrownie, czyli przepuszczane przez urządzenie przypominające magiel gdzie stają się równe po deformującym procesie suszenia. Ostatnia fazą produkcji jest przycinanie arkuszy do wymaganego formatu przy pomocy gilotyny hydraulicznej.
Nie ma przerwy.
W ciągu całego czasu jaki spędziłem w tym zakładzie czyli prawie 3 lat nie byłem świadkiem ani jednej przerwy śniadaniowej. Ani jednej przerwy w ogóle. Nawet podczas awarii maszyn nie było możliwości zjedzenia kanapki, o siadaniu nie wspominając. W takiej sytuacji szef krzyczał, wytrącał z ręki sniadanie, herbatę. Wyzywał od nierobów i snuł głośne plany ile pieniędzy potrąci za takie zdarzenie.
Operator tektórówki (zdjęcie na górze) nie miał ani chwili przerwy przez całą zmianę i stał przy maszynie nieustannie przez całą zmianę trwającą w zależności od ustaleń 8, 12 lub 16 godzin. Maszyny nie można było zatrzymać a chętnych do chwilowego zastępstwa po prostu nie było. Kanapki można było zjeść przy maszynie, ale najlepiej tak żeby szef nie widział bo wtedy myślał, że skoro mamy czas na jedzenie to normy są za niskie.
Dużo lepiej było na nocnych zmianach, gdy od 22 do 6 rano nie groziły nam wizyty szefa. Zwykle sami robiliśmy sobie jedną dłuższą przerwę. Podkręcaliśmy tempo tak, że norma była wyrobiona 1-2 godziny szybciej niż powinna, a zaoszczędzony czas wykorzystywaliśmy na odpoczynek i jedzenie.
Artykuł powstał w oparciu o opowieści pracownika fabryki. Większość zdjęć została wykonana w kwietniu 2006.
mapa
zdjęcia archiwalne
strona internetowa zakładu
Inne ciekawe miejsca w pobliżu:
Okolice Jeziora Pilchowickiego (nickt.pl)
Góra Czyżyk (nickt.pl)